
Jak zaczęła się Pańska przygoda z fotografią? Skąd pomysł na fotografowanie architektury zamiast czegoś innego?
Interesowałem się fotografią od dziecka. Pamiętam pierwsze rodzinne wyjazdy na wakacje - to ja wtedy dostawałem aparat do ręki i dokumentowałem rodzinne wycieczki. Nie lubiłem się z nim rozstawać i dlatego trudno znaleźć mnie na zdjęciach w albumach rodzinnych. Potem zgłębiałem tą fascynację. Najpierw były aparaty analogowe, jakiś stary ojcowski Zenit wyciągnięty z szafy, potem weszły cyfrówki – od jakichś dziwnych wynalazków typu aparaty firmy HP z 2 mpix matrycą po współczesne potężne lustrzanki z najróżniejszymi opcjami aż w końcu obecne bezlusterkowce czy drony. Jestem typowym samoukiem, więc wszystko, czego do tej pory się nauczyłem, to po prostu praktyka i uczenie się na błędach. Plus oczywiście wskazówki mądrzejszych i bardziej doświadczonych ode mnie. A potem skupienie się na zdjęciach architektury która zawsze mnie interesowała. Uwielbiam szukać nietypowych perspektyw, obserwować jak światło gra na fasadach. Jest to nisza, w której najlepiej się odnalazłem. Później hobby przekształciło się w pełnoprawną pracę i tak już zostało.
Jak wygląda poszukiwanie miejsc, które kocha obiektyw? Jest to trudne czy łatwe zadanie?
Nie ma na to jednej odpowiedzi. Można trafić do takiego Nowego Jorku, który absolutnie kocham i uwielbiam. Tam mnogość fotograficznych miejsc na Manhattanie i nie tylko powoduje prawdziwy zawrót głowy a ilość kadrów, które czają się na każdym rogu sprawiają raczej problemy z nadmiarem miejsc niż z ich wyszukiwaniem. Z drugiej strony mamy miejsca, które bardzo dobrze znamy, jak mój Wrocław. Jest to bardzo fotogeniczne miasto, ale gdy już weszło się w każdy zakamarek, zdobyło każdy dach czy punkt widokowy, odkryło wszystkie budynki to trudno się tu czymś zaskoczyć i odkryć coś nowego. Dlatego tak lubię podróżować do innych miast, szukać nowych miejsc, które można fotografować.

Co lub kto jest źródłem Pańskiej inspiracji?
Najczęściej podglądam lepszych ode mnie fotografów. Mam swoich ulubionych fotografów architektury, którzy przemierzają cały świat i fotografują najnowsze realizacje największych architektów. Są to tacy mistrzowie obiektywu jak Fernando Guerra z Portugalii czy Iwan Baan z Holandii. Staram się trochę te różne style fotografii przenieść na nasz grunt, stąd np. dla mnie ważne jest, aby na zdjęciach architektury znalazł się jakiś człowiek, żeby nie były to odhumanizowane obiekty a przyjazna architektura dla ludzi i z ludźmi w kadrze.
Czy Pańskie zdjęcia są wcześniej zaplanowane czy stawia Pan na spontaniczność?
Tutaj musimy oddzielić sesje komercyjne od wypadów na zdjęcia „dla siebie”. Do sesji dla klienta trzeba się wcześniej przygotować, zrobić research budynku, jego okolicy, jak ustawia się światło, skąd go widać, a także czy klient zamawiający taką sesje ma jakieś szczególne upodobania, np. koniecznie chce pokazać obiekt z jakiegoś punktu. Natomiast dla siebie to w większości całkowity spontan, zwłaszcza w podróżach. Uwielbiam zagubić się w nowym mieście, nie patrzeć na mapę tylko odkrywać przez wizjer nowe miejsca.
Gdyby miał Pan wybrać jedno ulubione zdjęcie Wrocławia swojego autorstwa, które by to było i dlaczego?
Ciężki wybór, ale gdyby to miałoby jedno jedyne zdjęcia Wrocławia to zdecydowanie byłoby to zdjęcie osiedla na pl. Grunwaldzkim, zwanego Manhattanem albo pieszczotliwie „sedesowcami”. Zdjęcie zrobiłem w maju 2015 roku, jeszcze przed remontem osiedla i opakowaniu ich w czysty biały tynk. Wtedy jeszcze te wieżowce ozdabiał popękany, surowy beton, niczym zmarszczki na twarzy pokazujący ciężki żywot tych betonowych olbrzymów, a z wolna toczące się na balkonach życie ich mieszkańców w ciepłe wiosenne popołudnie tylko dodaje uroku temu osiedlu i dodaje mu „ludzkiej twarzy”.

Dziękujemy za udzielenie wywiadu, a jeśli chcecie sprawdzić prace Macieja, zapraszamy na jego Instagrama @mlulko oraz na stronę internetową foto-ml.pl.